Orneta '96 - co, kto, jak, kiedy i komu

(a czasem nawet dlaczego)

Dla mnie party rozpoczęło się 1 sierpnia, w pociągu z Olsztyna do Ornety. Spotkałem tam dążących w tym samym kierunku przedstawicieli grup Cobra i BBSL (tudzież dwóch znanych mi z widzenia Falconowców). Podróż upłynęła nam na pogawędkach zapoznawczych oraz rozrywkach organizowanych przez MacGyver'a. Wkrótce jednak na horyzoncie pojawiła się Orneta! Po wyładunku ciał i dobytku ruszyliśmy w przemiły spacerek do MDK-u (czyli Miejskiego Domu Kultury).

Budynek stał już otworem dla przybywających partyjniaków, ale w środku czekała na nas niemiła niespodzianka. Rok temu o tej porze sala była już przygotowana, a przybyłe wcześniej grupy rozlokowane na stanowiskach (Slight'ci męczyli już wtedy swoje "Overmind"). Tym razem sala była puściutka i tylko pojawienie się Mikera na balkonie górującym nad salą utwierdziło nas w przekonaniu, że party nie zostało odwołane. Potwierdził to przybyły nagle Artur Borkowski (vel van Eijk, czy jak mu tam). Otóż trwają dopiero przygotowania, a obecne już grupy kryją się po prostu w pokoju na górze. Wybrawszy się tam zastałem, zgodnie z przewidywaniami, Slight'ów (bez koderów i P.W.), lubelską część Taquart oraz delegację grupy Tight. My rozłożyliśmy się na wspomnianym balkonie. Spoglądałem wprawdzie z sentymentem na scenę na drugim końcu sali, gdzie rezydowałem rok temu, ale ta była zajęta przez ekran mający pełnić rolę big-screen'u i nie można było się tam lokować. Pierwszy dzień upłynął na rozkładaniu sprzętu, włóczeniu się po MDK-u, odświeżaniu starych znajomości, zawieraniu nowych oraz przecieraniu szlaku do pobliskiego Edenu (taki sklep). Ulubionym miejscem libacji stał się tarasik, który akurat my mieliśmy tuż pod nosem (a raczej za plecami). Po południu zwaliła się druga duża grupa przybyłych z dworca partyjniaków i tym samym zaczęło być wesoło. Pojawił się też Grey/Shadows z niezrozumiałymi pretensjami do mnie, że zrobiłem z niego pijaka. Ja? Pijaka? Z wartych wyszczególnienia zdarzeń tego dnia trzeba wspomnieć deklaracje jakie złożył Samurai. Pierwszą była zapowiedź skończenia swej działalności na scenie, jeżeli jego muzyczka (pisana wraz z X-Ray'em, Porażka rules!) zajmie jedno z trzech pierwszych miejsc. My na to zgodnym chórem, że nie damy mu ani punkta, więc tu nastąpiła druga obietnica. Mianowicie, jeżeli jego moduł wygra, to w lutym Taquart zorganizuje w Lublinie party! Będzie to party tylko dla "małych" Atarowców (wreszcie!), zapewniony będzie big screen i jeszcze coś Samurai bąkał o opłatach z czego zrozumiałem tyle, że wstęp nie będzie dużo kosztował. Znając wyniki music compo, pozostaje nam teraz przycisnąć Taquart'ów, gdyż jak wiemy z historii współczesnej, po wygranych wyborach politycy zwykli zapominać o obietnicach wyborczych.

Van Eijk zaczął nam jęczeć, żebyśmy szli do znanej nam już (sprzed roku) szkoły. Wiedząc co się święci, odnosiliśmy się do tego pomysłu co najmniej z rezerwą, ale cóż było robić, poszliśmy. Na miejscu, zgodnie z przewidywaniami, odbyła się rejestracja, opłaty i takie tam. Jak ktoś był na wszystkich poprzednich zlotach (których było już ze cztery), to za wstęp bulił stówę. Jak ktoś był pierwszy raz, to bulił normalnie, ale dostawał folder o Ornecie. Większość była na zlocie po raz drugi, więc wpłacała po 15 złoty od łebka, a nie dostawała nic. Ot, sprawiedliwość! No, dostawało się niby ten identyfikator (i agrafkę!)... Trzeba przyznać, że jak zwykle solidny, a w tym roku dodatkowo kolorowy, a nie taki świstek jak w Mikołowie! Przy okazji wyboru klasy na nocleg, musiałem się poużerać z Grey'em, bo nie chciał być ze mną w sali, żeby znów nie stać się głównym bohaterem jakiejś relacji z party, a ja właśnie upodobałem sobie wspólny pobyt z Shadows'ami. W końcu wybór padł na salę historyczną - rzuciłem śpiwór i wróciłem na party place (czyt. party plejs).

Nadchodził wieczór, a wraz z nim zaszło niezrozumiałe zjawisko fizyko-chemiczne, na skutek którego doznałem przeniesienia w czasie i przestrzeni (choć niektórzy do dzisiaj mi wmawiają, że było to przeniesienie w kocu). Ta anomalia czaso-przestrzeni polegała na tym, że około godziny szóstej wieczorem siedziałem sobie w miłym i wesołym towarzystwie przy wejściu do MDK-u, a nagle okazało się, że jestem znów w szkole, z potwornym bólem głowy i w dodatku o drugiej w nocy. Rozważając to teraz na spokojnie, dochodzę do wniosku, że mimowolnie doznałem kontaktu z siłami pozaziemskimi lub stałem się ofiarą jakiejś nowej broni Ruskich. Tak czy siak, zdarzenia z tego kilkugodzinnego okresu nie znajdą się w niniejszej relacji z przyczyn jak najbardziej obiektywnych. Chcąc nie chcąc, o drugiej w nocy należałoby iść spać. Moja sala okazała się niestety być zamknięta, a wraz z nią mój śpiwór. W tej sytuacji zostałem zaadoptowany przez Wińa i ległem wraz z nim na jego kocu. Spełniło się przy okazji moje marzenie - znalazłem się w jednej sali z Grey'em, który (nie wiedzieć czemu) bardzo się cieszył z mojego stanu i z satysfakcją zapowiadał, że teraz on będzie pisał relację. Nie rozumiem, o co mu chodziło..? Nie czując się na siłach robić cokolwiek innego, postanowiłem zasnąć. Początkowo w realizacji tego zamysłu przeszkadzał mi Wińo, który kilkukrotnie proponował Grey'owi wyprawę na dziwki. Ten zaś niezmiennie odpowiadał z przekąsem: "No, robaczywki". W końcu zasnęliśmy (a przynajmniej ja zasnąłem).

Ach, za oknami następny piękny dzionek! Mój organizm jednak nie podzielał tego entuzjazmu i dopiero wytrwała perswazja przekonała go do przyjęcia pozycji wertykalnej, a następnie udania się do MDK-u. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że po drodze zauważyłem Qusimodosów, którzy widać właśnie przyjechali. Nie bez trudu pokonałem kilkanaście schodów i wydostałem się na balkon, na którym mieściło się moje stanowisko. Wszędzie gdzie się pokazałem witał mnie szereg serdecznych okrzyków, jak również wyrazy troski o moje samopoczucie, czy nawet niedyskretne pytania o to ile ja ważę. Przedziwne, wiele się tu chyba zdarzyło podczas mojej nieobecności... Po kilku próbach zrobienia czegoś sensownego uznałem, że mój powrót do aktywności był przedwczesny i wróciłem do szkoły kontynuować rekonwalescencję. Nieco później zdałem sobie sprawę, że właśnie wtedy odbyło się zapewne oficjalne rozpoczęcie imprezy, które niniejszym przegapiłem. Czy miało to rzeczywiście miejsce, nie wiem, ale pewnie wiele nie straciłem - ot, wylazł Borkowski na scenę i porobił z siebie wariata przez mikrofon. Tak było? Czas spędzony w szkole nie okazał się jednak stracony, gdyż wkrótce poczułem się jak nowo narodzony i po spożyciu spóźnionego śniadanka wróciłem do Domu (Kultury).

Włócząc się po party place zawędrowałem do stanowiska grupy MEC. Tu z nudów zajęliśmy się kodowaniem, którego uwieńczeniem prawie stało się intro. Z partyjnych wydarzeń o bardziej globalnym zasięgu można wymienić projekcję filmu z ubiegłorocznego party. Widziałem siebie! Tego wieczora przyjechali zasilić swoją grupę Seban, Rzóg i Soused Teat. Co z "Overmind", bo Miker mówił, że nieskończone (na odmianę)?! Na miejscu byli też już Shadows'i - najcenniejsza grupa tego party. Nam mieli dostarczyć "Asskickera", a "dużym" Atarowcom: rany boskie! - polskie demo na Falcona!

Z kolumn odzywa się ryk Borkowskiego, który informuje, że nad znaną skądinąd rzeczką rozpalono ognisko i żeby tam iść, bo będzie świetna zabawa. Tabuny się tam nie wybrały, ale parę osób poszło, ja też. Droga do ogniska wiodła przez jedną wielką ciemność. Nasza ekipa wybrała też niekoniecznie najkrótszą drogę i w pewnym momencie szliśmy nawet w przeciwnym kierunku niż byśmy chcieli. Ale kierując się widokiem ogniska oraz dochodzącymi stamtąd śpiewami, w końcu dotarliśmy na tę wielką imprezę. Wielką? Well, zastaliśmy akurat szczytową frekwencję ogniskowiczów - razem z nami zebrało się chyba z dziesięć osób! Przesiedziałem/przestałem tam do końca i w tym czasie przewinęło się "przez" ognisko z następne dziesięć osób (jedna z wędrujących grup z własnym oświetleniem gazowym nawet). Przeimpreza! W programie nazywało się to "Wspólna kolacja przy ognisku"... Bardzo chętnie, ale co ja miałem jeść na tę kolację - te porąbane szczapy? Dobra, ognisko poleciało do rzeczki, a my wracamy. Jakoś tak nawet krótszą drogą trafiliśmy. W MDK-u pewna nowość się pojawiła - ochroniarze przy wejściu! Jeden zalany ochroniarz próbował wprowadzić na party znajomych (dwóch, też zalanych). Drugi zalany ochroniarz się nie zgadzał i bronił wstępu własnym ciałem. W efekcie obijały się tam cztery zalane cielska, które (jako nie zalany) sprawnie wyminąłem. Za rogiem jednak nadziałem się na trzeciego zalanego ochroniarza, który zastąpił mi drogę, jednak na tyle trzeźwego, że na widok identyfikatora usunął się na bok (identyfikator trochę się pogniótł ostatniej nocy, ale był jeszcze rozpoznawalny).

Wpadłem do salki na górze - nowoprzybyli Slight'ci się rozpakowują. Zostali zapewne niedoinformowani, bo przywieźli pecety! Temu też pewnie zawdzięczamy obecność Souseda. Ale nie wszystko stracone - są nawet nadzieje, że się za "Overmind" wezmą. Tymczasem na naszym rewirze pojawiły się nowe ekipy dziwnie rozweselonych "działaczy". To właśnie skończyła się impreza na tarasie. Grey nie podzielał ogólnej wesołości. Był trochę osłabiony i najpierw składał głowę na dyskach Wodza, co temu ostatniemu nie przypadło do gustu, a później odpoczywał, tak nieszczęśliwie opierając się o ścianę, że oberwała się zasłona. W końcu Grey doznał "przeniesienia w czaso-przestrzeni" (na pobliski śpiwór).

Na pięterko zawitali dwaj ochroniarze i pytają o Borkowskiego. "A co, chcecie mu wpierdolić?" - MacGyver upewnia się czy to swoje chłopy. "Spoko." - pada jedyna właściwa odpowiedź. No to udzielamy im wszelkiej możliwej pomocy (czyli mówimy, że nie wiemy gdzie jest). Życie towarzyskie rozkwita tymczasem przed monitorami Slight'ów. Przyłazi tu ochroniarz i męczy: "No, panowie, takie kolumny macie, puśćcie jakąś muzykę, ale wiecie, taką...". Wagę słów potwierdza grożąc bliżej niezidentyfikowanym DJ'em, który tu czasem przyjeżdża i chyba dyskoteki prowadzi. Slight'ci się ulitowali i puszczają pecetowe demka. Dema, mimo że pecetowe, to muzykę miały, więc ochroniarz został usatysfakcjonowany.

Nadszedł dzień kompotów! Z tą myślą zrywam się z wyra. W MDK-u ostatnie chwile przed deadline'm umilają puszczane na big screen'ie dema z Amigi.

Z pokoju, w którym rezydują Slight'ci dobiegają jakieś żałosne krzyki w barbarzyńskim języku. Wstąpiłem zaintrygowany... Ci paskudni degeneraci, przy użyciu swych obrzydliwych pecetów deprawowali właśnie naszą niewinną młodzież filmami (animowanymi wprawdzie) łamiącymi wartości chrześcijańskie. Poszukałem więc sobie kszesła i zasiadłem przed monitorem! Filmy z pierwszej serii zaliczyć należy do gatunku komedii. W drugiej dominowały filmy sensacyjne. Zdaje się, że była też trzecia, stojąca pod znakiem fantastyki. Seban tymczasem zakasał rękawy i wziął się za mityczne już, owiane mgłą tajemnicy i występujące w co najmniej kilku legendach trackmo "Overmind" (którym to trackmem Seban już rzyga - jak sam lojalnie ostrzegł). Pojawiły się też pewne widoki na drugi numer Barymaga - równie legendarny produkt. Jeśli się nie mylę co widziałem, to widziałem intro do tegoż numeru.

Wróciłem na nasz balkon, a tu właśnie rozgorzała potyczka na samoloty, które my puszczaliśmy na salę na dole, a tamci próbowali w miarę sił wrzucać nam je z powrotem. W końcu większość aeroplanów gdzieś utwiła (jeden na przykład na lampie nad real-time text'em). Tak umilając sobie czas coraz niecierpliwiej oczekiwaliśmy zbliżających się konkursów. W końcu się zaczęło - rozdane zostały karty do głosowania, a ludziska zaczęli się gromadzić na sali na dole. Ponieważ zanosiło się, że Seban dłubiący w "Overmind" bliski jest rozwiązania, postanowiłem zająć bardziej strategiczne miejsce, by zgarnąć trackmo, jak tylko będzie gotowe. I tak nie mam już szans na pierwszy egzemplarz - Muti sobie zaklepał kopię, i ze dwóch ludków jest już przede mną w kolejce. Po krótkich przygotowaniach rusza wkrótce music compo!

Siedzimy sobie w kilka osób u Sebana i, wymieniając poglądy, zaglądając sobie w vote sheet'y, przyznajemy cyferki dla kolejnych utworów. Prezentacja szła dość sprawnie - nie wiem jak z jakością dźwięku, bo u nas właściwie wiele nie było słychać. Pod koniec coś się zrypało w sprzęcie - moduł X-Ray'a cokolwiek na tym ucierpiał. Seban zaraz to wyłapał i nam tłumaczy jak to miało grać. Za trzecim podejściem music zabrzmiał w końcu zadowalająco (choć X-Ray'a już nic pewnie zadowolić nie mogło). Poszło jeszcze parę song'ów i na tym koniec kompa. Na górę złażą się muzycy - chęć mordu w oczach, roztrzęsione ręce, głód nikotyny - pośpiesznie zaspokajany... Ileż to stresu wywołuje aktywna działalność na scenie!

Rzygał Seban tym trackmem, rzygał, w końcu wyrzygał! "Overmind" skończone, ale Seban stawia szlaban i odkłada kopiowanie na "po kompotach". Z nosem na kwintę, złażę na dół na gfx compo. Po kilku minutach konkurs się zaczął. Ilość prac przyzwoita, średni poziom był rzeczywiście średni, ale conajmniej kilka grafik było naprawdę wartościowych. Ogólnie prace na podobnym poziomie jak na compo ubiegłorocznym - niektóre może lepiej dopracowane, bardziej dopieszczone. Prawie natychmiast przystępujemy do intro compo. W szranki stanęło sześć produkcji, czyli niewielki postęp w stosunku do party przed rokiem. Pod względem poziomu tegoroczny konkurs wypadł jednak dużo lepiej. Intru Electrona, które rok temu zwyciężyło odpowiadało w przybliżeniu "The Break". Na poziomie pozostałych ubiegłorocznych intr stał tandem "Waves" i "Bobsland". Ponadto mieliśmy jedno intro gorsze i dwa lepsze. Czyli ogólny bilans całkiem niezły. Za gorsze intro śmiało można uznać "Belmondo Demo 2". Miał to niby być żart, ale zbytnio widzów nie rozbawił, dużo lepsze pod tym względem było demo Quasimodos'ów (którego tytułu nie czas i miejsce tu podawać). Gdy Seban usłyszał o intrze Krzysia Kubeczko, nie krył swego zbulwersowania dopuszczeniem do konkursu "dzieła" "stworzonego" Demo Construction Kit'em. Ja tak radykalnych poglądów nie reprezentuję, ale byłem jednak trochę zaskoczony ilością punktów, które intro uzyskało (relatywnie dużą). Nie sposób jednak pominąć milczeniem odwagę Krzysia (vel Gnoma vel Qbka). Podczas party kilkukrotnie słyszałem od paru osób, że kiedyś uważały K.K. za lamera, "ale to były czasy Belmondo Demo, a teraz to co innego". No, powiedzmy... Czy Krzyś powróci na szczyty charts'ów w kategorii "Największy lamer"? Wkrótce się przekonamy. Czas przejść do milszej tematyki. Dwa "lepsze" intra to "Recycle" grupy Taquart (czyli LBS'a) i "Drunk Chessboard" grupy Infinity (czyli Fox'a). Każde z nich z osobna zasługiwało na "dziesiątkę", a jednak trzeba było wybrać i większość prawdopodobnie wybrała "9 i 10 punktów". Z jednej strony można żałować Taquart'ów - takie intro (rok temu, a w każdym razie przed pokazem "Asskickera" w Mikołowie, sam taki sześciań Gourauda okrzyknięty zostałby efektem wszechczasów), a musieli zadowolić się drugim miejscem. Niestety, scena poszła naprzód, a Fox odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. I nawet jeśli efekty w intrze nie należały do najmodniejszych obecnie trendów (Gouraudy, tekstury, Doom'y), a teraz znalazłoby się kilku koderów, którzy potrafiliby to samo zrobić lepiej i szybciej, to jednak intro robiło ogromne wrażenie (na mnie wciąż niezmiennie robi) i osobiście właśnie to intro uważam za największe wydarzenie tej imprezy (bo "Asskicker" był wydarzeniem w Mikołowie, a tu tylko nastąpiła jego konsumpcja). Wracając do "biednych" Taquart'ów, to właściwie sami są sobie winni - można było się po nich czegoś więcej spodziewać. Rok temu weszli przebojem na szczyty i w obecnej chwili tworzą (wraz z Quasimodos, nad którymi górują jednak "potencjałem kadrowym") ścisłą czołówkę scenowego "aktywu". Zaprawdę, od grupy, której graficy i muzycy regularnie wygrywają wszelkie konkursy (a koderzy bynajmniej im nie ustępują) można po roku milczenia wymagać dużo więcej (powiedzmy, trackmo na początek, a nawet wyrównana walka z "Asskickerem").

Po tym konkursie został zapowiedziany kwadrans przerwy, po której mieliśmy rozpocząć demo compo. Zajrzawszy przy okazji do sali Slight'ów, skonstatowałem z przerażeniem, że właśnie trwa sobie w najlepsze proceder dystrybucji "Overmind". Beze mnie! Szybki sus po dyski i już stoję w kolejce. Seban jak automat trzaska kolejne flopy do wysłużonej 720-tki, lojalnie jednocześnie ostrzegając, że przeplot sektorów ma być normalny (żeby została zachowana synchronizacja wczytywania z muzyką i efektami - trackmo ma swoje prawa). Po chwili dostałem dyskietkę z zawartością, na którą czekaliśmy cały rok ("A year has passed"). Dumny jak paw, dzierżąc dysk w garści pewnie, a jednocześnie delikatnie schodzę na widownię się pochwalić. Pozwoliłem chętnym dotykać dysku, ale z rąk go nie wypuściłem.

Zapowiadana przerwa się przedłuża, a napięcie wciąż narasta. Wiele nerwów kosztowało nas to oczekiwanie, ale w końcu zaczęło się! Demo Competition!

Zobaczyliśmy cztery dema - dwa plikowe i dwa całodyski. Z dużą niecierpliwością oczekiwałem prezentacji dema grupy Quasimodos. Nie tylko ja zresztą uważałem ich za główne (wobec oddania pola przez Taquart) zagrożenie dla, zdawałoby się, pewnego zwycięscy - "Asskickera". Podobnego zdania był sam Króger, który tuż przed prezentacją dema głośno sugerował jedyną możliwą jego ocenę ("Dziesięć punktów! Dziesięć punktów!"). Na ekranie pojawiły się znane z Mikołowa fonty i tak samo prezentowany tekst. To deja vu? Czy "Delirium Tremens 2"? Wkrótce okazało się, że demo nie pretenduje jednak do tytułu zwycięscy. Króger poprzestał na zaserwowaniu nam kilku chwil dobrej zabawy, co też warto docenić. Nie zapominajmy, że Quasimodos to jedyna grupa, która od ubiegłorocznej Ornety regularnie raczy nas demami na kolejnych party (nie wszyscy mają dość samozaparcia, żeby choć jeździć na wszystkie imprezy). Jak dotąd nie mają z tego nic - dwa razy znaleźli się poza podium, a w Mikołowie właściwie nie było ani compo, ani nagród. Zresztą wszyscy wiemy jak było w Mikołowie... "Delirium Tremens" było jednak jedynym demem, które stamtąd wywiozłem. Nikt chyba nie wątpi w talent Krógera. Tym razem dema nie zdążył zrobić w terminie (Yo, Króger! To się kiedyś musiało stać - nie można stale zabierać się za demo na miesiąc przed party!), ale i tak Quasimodos zaznaczyli swą obecność robiąc demo ze świadomością, że nie zajmie ono znaczącej pozycji (czy wiele grup byłoby do tego zdolnych)? Właściwe demo będzie czekać "w szufladzie" Krógera na następne party, a my możemy się jedynie domyślać efektów, które ono już zawiera. Biorąc pod uwagę, że mają czas na dalsze rozwijanie produktu - może to być sensacja nie mniejsza od "Asskickera". Czy zwycięstwo Shadows'ów było całkowicie przesądzone, czy też zawdzięczają je odrobinie szczęścia - dowiemy się, gdy Quasimodos pokażą wreszcie na co naprawdę ich stać.

"Asskicker" został nam na koniec. Nie szczędząc nadwyrężonych już gardeł i dłoni ("klaskaniem mając obrzękłe prawice" po uznaniu wyrażanym introm "Recycle" i "Drunk Chessboard" oraz ciekawszym lub śmieszniejszym fragmentom widzianych już dem) bierzemy aktywnie udział w widowisku ("Za-je-biste! Za-je-biste!"). Większość dema znana nam już była z Mikołowa, lecz na końcu czekały na nas jeszcze dwa nowe efekty: motion blur i torus cieniowany Phongiem (taki pan)! Scenowy ludek uczciwie nagradzał każdy efekt darciem japy, oklaskami, tupaniem i czym kto jeszcze mógł. Jedną rzecz, którą można "Asskicker'owi" zarzucić to, że miało to być trackmo, a bynajmniej nie było (logos "loading" dyskwalifikuje go w tej kategorii). Ale któż by o to dbał, gdy na ekranie mamy efekty godne najlepszych dem na peceta i Amigę. Na ekranie komputera ośmio bitowego, o zegarze 1.77 MHz! Jak "Overmind" rok temu szokował swym nowatorstwem, tak samo działa teraz "Asskicker", choć w innym wymiarze - nie chodzi tu o tuziny logosów i muzyczek, zgranych idealnie z logicznie zmieniającymi się efektami. "Asskicker" wyznacza nowe cele dla koderów, nowe efekty do rozwijania. Dość już kefren barów, shade bobów i druciaków w jednej ramce. Konop wskazuje nam kierunek: tekstury, Gouraud, Phong! Efekty "Asskickera" usuwają w cień większość "world first'ów" "Overmind'a" (może z wyjątkiem tekstur i Commanche landscape'a). Pod tym względem Slight'ci dużo stracili - gdyby opublikowali trackmo na party rok temu (lub skończyli je zaraz potem), przez rok cieszyliby się zasłużonym uznaniem. Zamiast tego byli stale popędzani (słusznie) do kończenie produktu, za który z góry im "zapłacono" (STekiem). Gdy to w końcu zrobili, czekała na nich już tylko pozycja nr 2.

Kompoty się skończyły. Rozgrzani, podekscytowani, ze zdartymi gardłami i opuchniętymi dłońmi rozłazimy się z widowni, spoglądając z pogardą i wyższością na "dUŻYCH" Atarowców z ich "sCENĄ". Ten nastrój, ta duma z możliwości naszego komputera i dokonań naszych koderów musi nam wystarczyć przynajmniej na kilka miesięcy, aż wzejdą nowe sławy i powstaną nowe arcydzieła.

Zaczyna się drugi najważniejszy punkt programu party - orgia kopiowania! Nie dbając o późną porę (konkursy poszły dużo sprawniej niż rok temu, lecz i tak jest już po północy) party place opanowali swaperzy. Po dłuższej chwili mam wszystko oprócz "Asskickera", którego dystrybucja została odłożona.

Tymczasem na party zaczęły się konkursy dla ST(e)kowców i spółki. Grafik jakoś tak na oczy nie widziałem, podczas music compo wyjrzałem jednak na chwilę z kanciapy na górze i zorientowałem się, że dużo nie tracę. Rozbawiony Wińo wyzywał kolejne utwory od disco polo. Do wyjścia na balkon większej naszej grupy skłoniły nas dopiero ryki Borkowskiego, który pokazywał widoki rodzajowe z ich "punktu dowodzenia", dawał mikrofon bardzo już wesołemu Wińowi oraz kazał nam się wydzierać, że chcemy zobaczyć dema na "duże" Atari. Pewnie, że chcieliśmy (żeby ujrzeć ich porażkę (Porażka rulez!) w całej rozciągłości), ale gardła już solidnie nadwyrężyliśmy tego wieczoru, więc nie usatysfakcjonowaliśmy Borkowskiego. W końcu jednak dema (wszystkie dwa!) z łaski odpalił. Piersze było na ST(e)ka czy coś koło tego, drugie (Shadows'ów) na Flakona (a może kolejność była odwrotna?). Pierwsze nas rozśmieszyło do łez (szczególnie "najszybszy Mandelbrot fractal"). Na szczęście wszystko ma swój koniec. Ruszyło demo Shadows'ów. Ja się tam na Falconiastych efektach nie znam, ale chyba najgorsze nie było. Falconiarze chyba wiele mądrzejsi ode mnie nie byli, bo zachowywali się powściągliwie (nie było tyle decybeli, co na naszych konkursach).

Samurai zarządza, że można oddawać vote sheet'y. Będziemy je sobie sami liczyć, a nie pozwalać Borkowskiemu na jego ciemne matactwa! Wpisałem dziesiątki wszystkiemu na "duże" Atari i oddałem swoją kartę. "Wysoka Komisja" znika gdzieś z nimi i tym samym zaczęło się liczenie głosów.

Skopiowałem w końcu "Asskickera"! Nie mogę jeszcze uwierzyć w swoje szczęście - tego samego dnia dorwałem w łapy dwa dema wszechczasów (no, bądźmy realistami - "dotychczasów")! Z zespołu liczącego głosy pojawiają się pierwsze przecieki. Główne dylematy, to pierwsze miejsce na intro compo (wychodzi, że "Drunk Chessboard") oraz drugie demo (wychodzi, że "Raving Vieprz"). Zaczął się też haniebny proceder wyjazdów. Sporo osób opuściło party place jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem wyników i rozdaniem nagród (w tym niektórzy bezpośrednio zainteresowani). Ja wybyłem do zaimprowizowanej sypialni zapuścić kimono. Trudno było już znaleźć trochę miejsca na rozłożenie śpiwora (za oknami już jasno), trudno zasnąć po wieczorze tak pełnym wrażeń (tym bardziej, że Slight'ci w końcu odpalili "Duke'a", a kolumny to sobie mieli), ale w końcu straciłem kontakt z rzeczywistością.

Budzi mnie na chwile ogłaszanie wyników (bo Borkowski ma jeszcze większe kolumny, niż Slight'ci), ale olałem to i perwersyjnie spałem dalej. Zbudziłem się ostatecznie o dość już zaawansowanej porze. Pozostała jeszcze scena złazi się robić sobie grupowe zdjęcia. Udostępniłem do tego celu mój zaspany zezwłok. Zdaje się, że miało być na party Crazy Compo, a chyba jednak nie było (chyba, że też przespałem). Albo chętni się nie znaleźli, albo Borkowski się na nas obraził, że tak mało się nas rzekomo zjechało, albo mu kasy zabrakło na nagrody.

Koło południa wyjazdy drastycznie nabrały wigoru. Około drugiej po południu (czyli ze cztery godziny po ogłoszeniu wyników) jedynymi osobami reprezentującymi "małe" Atari był Grey i ja. Samotnie próbując podtrzymać honor naszego "malucha" przekrzykiwałem MIDI, które puszczał paskudny Paskud z dołu, muzyczkami z naszego compo, z intr i dem. Głośniczek Biazeta jednak nie podołał temu zadaniu.

A co dalej? Tegoroczna impreza podobno się Borkowskiemu nie opłaciła (niby z naszej winy, bo za mało nas przyjechało). Jak zwykle, nie wyszedł "międzynarodowy zlot", a tylko "ogólnopolski". Tak go to rozgoryczyło, że straszył nawet, że za rok party nie będzie. Mikołowa Paskud nie organizuje (co jest bardzo rozsądne, bo tłumy by mu się tam nie zjechały). Myślę, że nie mając żadnego party na widoku, trzeba się nastawiać na commodore'owski Tarnów w grudniu. Najwcześniej rodzime party mogą zostać zorganizowane na ferie w lutym, a to chyba zbyt długi okres pobytu sceny w izolacji. Nawet jeśli w Tarnowie nie będziemy mieć żadnych konkursów (czy to z woli organizatorów, czy braku kandydatów), to chyba warto się spotkać, podrinkować i zobaczyć co kto robi. Tak, czy inaczej:

CUONCP!

Spisane przez Hermesa
A.D. 1996